Aby lepiej zrozumieć konsekwencje tego założenia, posłużę się przykładem. Otóż pewna osoba stwierdziła, że jest miłośnikiem teatru. Skąd ona wiedziała o tym? Według Bema źródłem tej wiedzy może być tylko samoobserwacja. Pamiętając o swoich częstych wizytach w teatrze, o oglądaniu sztuk w telewizji, osoba ta zdolna była sformułować sąd o sobie. Gdy spytamy ją, dlaczego uważa siebie za miłośnika teatru, odpowie: „ponieważ często chodzę do teatru”. Człowiek zatem poznaje siebie z zewnątrz, dzięki bodźcom i wskazówkom płynącym ze środowiska społecznego.

Drugie założenie przyjmowane przez Bema wynika logicznie z pierwszego. Zgodnie z nim spostrzeganie siebie i innych ludzi przebiega podobnie. W obu wypadkach człowiek pełni funkcje obserwatora, który sterowany jest przez bodźce zewnętrzne.

Bem nie jest jednak konsekwentny w tej sprawie. W pewnych pracach zwraca uwagę na drobne różnice istniejące między sprawcą a obserwatorem. Tak więc twierdzi, że jednostka, obserwując siebie, znajduje się w trochę innej sytuacji: posiada dane o swoich przyszłych zachowaniach i odbiera pewne bodźce wewnętrzne. Czasem proces samospostrze- gania może być deformowany przez czynniki motywacyjne, takie jak dążenie do obrony własnej pozycji. Czynniki te nie działają w przypadku obserwacji innych osób. Chociaż teoria Bema nie wyklucza różnic między samospostrzeganiem a spo-strzeganiem innych, to jednak nie przypisuje im doniosłej roli.

Przeprowadzono wiele badań w celu sprawdzenia tej teorii. Nie będę ich przytaczał. Omówię jedynie, jak D. J. Bem interpretuje słynny eksperyment L. Festingera i J. M. Carl- smitha (1959). Osoby biorące w nim udział musiały wykonywać bardzo nudne zadanie. Psychologowie podzielili je na trzy grupy. W grupie pierwszej każda osoba badana, po wykonaniu zadania, została zatrudniona w roli asystenta, któremu zapłacono 1 dolara za poinformowanie następnej osoby, że zadanie jest interesujące i przyjemne. Badani należący do drugiej grupy otrzymywali za tę pracę aż 20 dolarów.